Pani Profesor Kazimiera Ohluk urodziła się w 1933 roku w Sołotwinie, w powiecie Bohorodczany, w województwie stanisławowskim (teren ówczesnego ZSRR).
Po ukończeniu w 1951 rokusołotwińskiego Liceum Ogólnokształcącego Pani Ohluk podjęła pracę w zawodzie nauczycielskim, jednocześnie studiując w Stanisławowskim Instytucie Pedagogicznym. W grudniu 1957 roku wraz z mężem wyjechała do Polski. Tu od 1958 roku pracowała jako nauczycielka języka rosyjskiego – najpierw w Szkole Podstawowej w Budzowie. W 1968 r. Pani Profesor ukończyła Wyższą Szkołę Pedagogiczną w Krakowie, uzyskując tytuł magistra filologii rosyjskiej. Z naszym Liceum była związana od 1970 do 1990 roku.
Za wzorową pracę dydaktyczną i wychowawczą Pani Kazimiera Ohluk otrzymała w 1976 r. Złoty Krzyż Zasługi.
Uczniowie Pani Profesor odnosili znaczące sukcesy na szczeblu województwa, uzyskiwali kwalifikacje do etapów centralnych, a dwie uczennice w nagrodę pojechały do Tuły.
Jako uzupełnienie tych faktów z życia Pani Kazimiery Ohluk proponujemy lekturę fragmentów reportażu napisanego przed laty przez naszą absolwentkę – Martynę Sztabę, która wysłuchała opowieści Pani Profesor i utrwaliła historię osoby, która przeżyła wiele tragicznych chwil, zaznała niewyobrażalnego cierpienia, a mimo to potrafiła na nowo zaufać ludziom i zachować wobec nich życzliwość.
„Pani Kazimiera przyjmuje mnie bardzo serdecznie, częstuje oranżadą, siada w fotelu i patrzy wyczekująco w moją stronę. Jej ciało zdradza zdenerwowanie, ale oczy, tak spokojne i pokornie spoglądające na świat sprawiają, że czuję się bezpiecznie i tak…dobrze.
Oglądamy razem zdjęcia. Na jednym z nich uśmiechnięta 9-letnia Kazia stoi obok mamy, siedmioletniego brata i cioci Stanisławy. Nie wiedzą jeszcze, że za rok już nie będą razem.
– Do 10 lat moje życie można uznać za szczęśliwe. Dzięki pracowitości rodziców żyło nam się dobrze. Mój ojciec, z zawodu kowal w niedużym miasteczku Sołotwina, był bardzo lubiany przez ludzi. Jednym z powodów tej sympatii był fakt, że biednym wykonywał usługi za darmo. Mama moja była gospodynią domową. Mieszkaliśmy w sąsiedztwie Ukraińców i Żydów. Z sąsiadami żyliśmy w zgodzie, nie mieliśmy wrogów.
W 1942 roku powstała Ukraińska Powstańcza Armia, dowodzona przez Banderę. Uzbrojeni cywile rozpoczęli masowe mordy na polskiej ludności.
– Skąd nienawiść? Widzisz, kiedyś nie było różnic między ludźmi. Ukraińskie kobiety wychodziły za mąż za Polaków i na odwrót. Na przykład mój dziadzio od strony ojca był Polakiem, babcia z kolei była Ukrainką. Co się zmieniło? Ludzie, system wartości, zmienił się mój dziecięcy świat… Wyobraź sobie, że masz 10 lat i tracisz nagle wszystko: mamusię, tatusia, babcię, w ogóle rodzinę, dom, spokojny sen, dziecięce przywileje. Potrafisz to sobie wyobrazić?
Pierwszą ofiarą banderowców był stryjek Pani Kazimiery.
– Stryjek Staszek miał 23 lata. Na wieść o planowanym mordzie, tak jak każdy młody Polak pragnący żyć, zaczął ukrywać się przed zbrodniarzami. Chował się, gdzie tylko mógł: w stodole, w stajni , żłobie. Znał te miejsca z czasów dzieciństwa, kiedy to mógł spokojnie spacerować i bawić się z rówieśnikami, którzy teraz byli członkami bandy i polowali na jego życie… Był kwiecień 1942 roku. Stryjek nocował u nas. Wstał bardzo wcześnie, gdyż spieszył się do domu. Ojciec, jakby coś przeczuwając, powstrzymywał go. Stryj jednak pożegnał się i skierował w stronę domu. Tato pozostał na ganku. Nagle usłyszeliśmy strzały. (…) Jak się okazało, wracając do domu, natknął się na czatujących od nocy banderowców. Zginął podziurawiony przez nich kulami.
Spuściła głowę, złapała oddech – to przecież dopiero początek.
– Oczywiście, że mogliśmy wyjechać. Byliśmy już spakowani, lecz nikt nie sprzeciwiał się woli ojca, który nie mógł uwierzyć, że chcą nas zamordować. Zostaliśmy.
Od tego czasu rodzina Pani Kazimiery nocowała u sąsiadów na strychu. Jednakże ciągły chłód i ucieczki sprawiły, że podupadła na zdrowiu. Jej częste napady kaszlu zdradzały obecność całej czwórki. Sąsiedzi, bojąc się zemsty banderowców, nie chcieli ich więcej ukrywać. Rodzice musieli oddać córkę i syna pod opiekę cioci, a sami zaś ukryli się w stodole.
6 kwietnia 1943 roku doszło do kolejnej tragedii.
– W nocy podpalili wszystkie zabudowania. Mama próbowała obudzić tatę, ale on już nie żył. To był chyba atak serca, ale kto to dzisiaj może wiedzieć? Mama razem z ciotką zeskoczyły do stajni, ale ciocia wyskoczyła przez okno, trafili ją w kolano, przechował ją w komórce sąsiad. Mama? Mama była tak przerażona, że wybiegła na podwórze, wprost w ręce banderowców. Sąsiadka opowiadała, że widziała przez szparę w okiennicy, jak dwóch mężczyzn ciągnęło mamę przez całe podwórze, a na koniec rzucili ją w płomienie. Do dziś nie może wymazać z pamięci krzyku mojej mamy…
Po chwili milczenia Pani Kazimiera zaczęła się denerwować. Ręce trzęsły się Jej bardziej niż zwykle. Uciekała wzrokiem.
– Czy ciocia nam powiedziała? A ty byś powiedziała dziesięcioletniemu i siedmioletniemu dziecku, że ich rodzice nie żyją, że matka spłonęła żywcem, a teraz nie mogą nawet pogrzebać resztek kości? Jeszcze długo ukrywała to przed nami. Pamiętam, że nadzieję na to, iż rodzice żyją, cały czas podsycała w nas 2-litrowa banieczka, którą mama dała nam przy pożegnaniu. To właśnie w tej bańce dostawaliśmy codziennie jedzenie. Ciocia mówiła, że to od mamy… Jak się dowiedzieliśmy? Pod koniec czerwca, kiedy mogliśmy w końcu wyjść z kryjówek, przyszedł do nas wujek. Powiedział nam o śmierci rodziców. Pamiętam, że wszyscy bardzo płakaliśmy. Wujek poinformował nas też, że możemy już normalnie wychodzić, bo „ci z lasu” tak powiedzieli. Pozwolono nam pochować zwęglone kosteczki rodziców… Wujek zrobił pudełko i poszliśmy szukać kości naszych bliskich. Przez pewien czas było spokojnie, uśpiono naszą czujność, jednak nie na długo.
Słyszę rezygnację w Jej głosie. Widzę, jak powoli traci pewność siebie. Znów tam jest, ma 10 lat, znowu została sama. .. Dostrzegam w Jej zachowaniu niezdecydowanie.
– Pewnej nocy czterech banderowców przyprowadziło ciotkę Karolinę i jej narzeczonego nad rzeczkę Bystrzycę. Przywiązali ich do siebie kolczastym drutem i zaczęli masakrę. Wydłubali im oczy…ucięli języki…odrąbali…ręce, nogi, głowę. Przy nieludzkim krzyku maltretowanych bawili się znakomicie! Śmiali się, popijali alkohol. Odrąbywane części wrzucali do wody. Zostały same tułowia i drgały jeszcze nerwy, a oni sobie kpili, że Polacy są tacy silni, że jeszcze się ruszają…
(…)
Od tragicznej śmierci rodziców Pani Kazimiery minęły trzy lata, w roku 1946 zaatakowano jeszcze raz.
– Poszliśmy odwiedzić babcię. Dom był otwarty, a jej nigdzie nie było. Ciocia zgłosiła to władzom. Przyjechali żołnierze. Znaleźli jej ciało pod piecem w piwniczce. Ciało było podziurawione kulami jak sito. Żołnierze powiedzieli, że dostała serię z automatu. Banderowcy otworzyli okna, żeby chyba inni czuli zapach rozkładającego się ciała. Babcia była piątą ofiarą zbrodni banderowskich. Ostatnią natomiast był Mikołaj. Zaginął bez śladu.
Ta historia nie jest unikalna, podobne przydarzały się wielu. Ale te dramatyczne przeżycia dane były właśnie Jej – osobie o ogromnym sercu, której pokora, dobro i siła zadziwiały nawet Jej męża, który zwykł mówić: „Kaziu, ty to jesteś żelazna baba, ja na twoim miejscu dałbym już sobie spokój…”.
Ale – jak widać – ona nie dała się nikomu – ani banderowcom, ani ludziom, którzy kilkakrotnie wyrzucali Ją z mieszkania, mimo że płaciła czynsz, ani ludziom, którzy nie pozwalali Jej zapomnieć o krzywdach przeszłości. Mogłoby się wydawać, że to, przez co przeszła, zabije w niej chęć do życia, ale tak nie jest: czyta, rozwiązuje krzyżówki, uwielbia szydełkować i rozmawiać, a mimo tego, że brutalnie wyrwano Ją z ram dzieciństwa, nadal jest w Niej coś z dziecka – uśmiech i zaufanie, którymi obdarza ludzi już od pierwszego spotkania.”
I taką Ją zapamiętamy. Uśmiechniętą i przyjazną, mimo wszystko…
Społeczność Liceum Ogólnokształcącego
im. Władysława Jagiełły w Ząbkowicach Śl.