Każda pasja, której poświęcamy dużo czasu, skłania do podejmowania nowych wyzwań i doświadczeń. W moim przypadku jest to śpiew, więc można się już domyślać, o czym zamierzam napisać! |
Każda pasja, której poświęcamy dużo czasu, skłania do podejmowania nowych wyzwań i doświadczeń. W moim przypadku jest to śpiew, więc można się już domyślać, o czym zamierzam napisać!
Od dawna oglądałam program „The Voice Of Poland” i mając z tyłu głowy, że przecież ja też uczę się śpiewu, przyznam, że nieraz wyobrażałam sobie, jak byłoby wspaniale stanąć na tej scenie. Ile razy jednak patrzyłam na poziom, jaki reprezentują uczestnicy, mówiłam sobie, że to jeszcze nie ten czas, może kiedyś… Nie czułam nigdy, że mogłabym dorównać tym, którzy występują przecież w telewizji!
Niespodziewanie na lekcji śpiewu moja nauczycielka – pani Agata Bilińska sama zasugerowała mi pójście na casting, który miał się odbyć tydzień później. Na początku zrobiłam wielkie oczy i nie byłam pewna, czy się zgodzić, ale stwierdziłam w końcu, że skoro profesjonalistka tak mówi, a patrzy na to obiektywnym okiem, to może coś w tym jest! Powiedziałam sobie: „Jak się nie uda, to trudno, nikt się nie dowie” i pojechałam do Warszawy.
Pierwszy casting odbywał się jeszcze w poprzednim roku szkolnym. Przyszły setki zdolnych osób, które zarażały pozytywną energią. Z jednaj strony było to motywujące, ale z drugiej jednak stresujące, bo wiedziałam, że są to pewnie ludzie bardziej doświadczeni. Na szczęście byłam tam z koleżanką, która też brała udział w castingu i wspierałyśmy się nawzajem.
Z nastawieniem „niech się dzieje co chce” weszłam do salki przesłuchań i prawie od razu wyszłam. Nie minęły 2 minuty i już było po wszystkim – wcale nie takie straszne.
Werdyktu nie dostałam od razu po występie, ale szczerze mówiąc nie nastawiałam się na to, że przejdę. Kiedy dowiedziałam się, że przyszedł mail, bałam się go otworzyć. Byłam na 99% pewna, że będzie napisane „przykro nam, ale..”, szczególnie że wiedziałam, iż moja koleżanka (którą traktuję jako autorytet) nie przeszła. A jednak coś ich przekonało do tego, żeby spośród tak wielu osób akurat mnie dać szansę zmierzenia się z występem przed jurorami, a tak naprawdę… ich plecami ;)
Przede wszystkim ogromny stres, ale kiedy ma się ze sobą taką grupę wsparcia, wszystko wydaje się łatwiejsze. Czekali na mój występ parę dobrych godzin, ale czy było nudno? I czy było warto?
Roksana: „Oczywiście, że było nudno: 10 godzin oczekiwania na 3 minuty występu, lecz daliśmy radę. Z rodziną Sewerynów zawsze jest ciekawie. Udzielaliśmy wywiadów oraz pozowaliśmy do zdjęć. Po długim czasie oczekiwania przyszedł do nas pan z obsługi i usłyszeliśmy „Agnieszka Seweryn? Zaraz wchodzisz!”. Wtedy uczucie nudy całkowicie nas opuściło. Bardzo się stresowaliśmy, chyba bardziej niż Aga. Obsługa zaprowadziła nas na backstage, gdzie mogliśmy oglądać Agnieszkę na ekranie. Emocje, jakie nam towarzyszyły, są doskonale widoczne w pierwszym odcinku programu. To było uczucie nie do opisania. Byliśmy z Agnieszki dumni. Nie patrzyliśmy na to, czy krzesła się odwracają, czy nie, bo to nie było ważne. Skupiliśmy się tylko na niej i jej głosie. Wspieraliśmy ją przez cały ten czas i widok jej twarzy, Gdy Maria i Andrzej wcisnęli „grzyba”, był niezastąpiony! Po bardzo udanym występie czekaliśmy przy wielkich drzwiach, aby uścisnąć naszą artystkę. Wszyscy byli zachwyceni (nawet pojawiły się łzy szczęścia). A czy było warto? Oczywiście! Pierwszy raz znaleźliśmy się w takim miejscu. Wszędzie kamery, sławne osoby oraz panie, które co pięć minut biegały i nas pudrowały, abyśmy jak najlepiej wyszli przed kamerami. Było warto zobaczyć zwariowaną Agę, jaką wszyscy znamy, na tak dużej scenie. A jej głos sprawił, że wszyscy mieliśmy gęsią skórkę.”
Przed kolejnym etapem, gdy już zdałam sobie sprawę z tego, że naprawdę jestem w programie, wśród tych 48 wspaniałych osób, uświadomiłam sobie: ten etap jest dla mnie niesamowitym sukcesem i potwierdzeniem efektów mojej kilkuletniej pracy nad głosem. Wiedziałam, że nawet jeśli w „bitwie” odpadnę, będę z siebie zadowolona.
Kolejne ciężkie zmagania, poświęcenie dużej ilości czasu na przygotowanie wybranej przez trenera piosenki i do tego zgranie się z drugą osobą, która przecież nie mieszka tuż obok, ale na drugim końcu Polski! Do tego warsztaty, wywiady... To wszystko jest bardzo męczące, ale warte zachodu.
Mimo że na przygotowanie się do bitew mieliśmy bardzo mało czasu, cała drużyna zdążyła się ze sobą zaprzyjaźnić. I to jest w tym wszystkim najlepsze: RELACJE!
Przed samymi nagraniami mogliśmy doświadczyć pracy z profesjonalnymi stylistami i poczuć się jak prawdziwe gwiazdy, a już o pracy z doświadczonymi muzykami nie wspomnę! To wszystko potoczyło się w tak błyskawicznym tempie, że szczerze mówiąc żadnego swojego występu do końca nie pamiętam, ale wiem, że wiele się nauczyłam. Każdemu polecam taką wyprawę po swoje marzenia.
Teraz, kiedy już wiadomo, jak potoczyła się bitwa i jaki był werdykt Marysi, mogę stwierdzić, że i tak było warto! Dla mnie to przygoda życia, a przecież „w Marii drużynie zostaje się na zawsze!”.
tekst i foto: Agnieszka Seweryn i Roksana Jeł, kl. 3a