Zbliżający się koniec roku to pora podsumowań i starań o jak najlepsze oceny, a w naszym Liceum także termin pisania testów sprawdzających, czego nauczyliśmy się przez minione miesiące. Bywa, że diagnoza decyduje o stopniu na świadectwie, więc dla wielu uczniów stanowi ważne wyzwanie. W bieżącym roku ów czas przypadł na trzy ostatnie dni maja. |
Zbliżający się koniec roku to pora podsumowań i starań o jak najlepsze oceny, a w naszym Liceum także termin pisania testów sprawdzających, czego nauczyliśmy się przez minione miesiące. Bywa, że diagnoza decyduje o stopniu na świadectwie, więc dla wielu uczniów stanowi ważne wyzwanie. W bieżącym roku ów czas przypadł na trzy ostatnie dni maja.
Całe testy są przygotowywane na kształt matury, nie tylko jeżeli chodzi o treść zadań, ale również jeżeli weźmiemy pod uwagę organizację całości. Przed aulą (lub klasami) ustawiają się długie kolejki zdenerwowanych uczniów, a nauczyciel z listą i wywołuje wszystkich po kolei, jednocześnie sprawdzając obecność. Przy sobie można mieć tylko to, co jest dozwolone na maturze, tzn. czarny długopis, chusteczki higieniczne i wodę, a w czasie testu z matematyki dodatkowo kalkulator, linijkę i cyrkiel.
Miałem szczęście pisać diagnozy w auli, więc w warunkach bardziej zbliżone do maturalnych, a los chciał, że zawsze zajmowałem ławkę w pierwszych rzędach. Później wszystko działo się szybko ze względu na oszczędność czasu. Nawet nie zdążyłem się obejrzeć, a test już leżał na mojej ławce, ktoś powiedział „Powodzenia!” i diagnoza się zaczęła. Tak było każdego dnia, a różniły się one tylko rozdawanymi zadaniami.
Dzień pierwszy: Do you speak English?
Na początek dostaliśmy do pisania angielski. Tego dnia uczniów podzielono ze względu na podręczniki, z których się uczą. Diagnoza składała się z pięciu części: gramatyki, słownictwa, czytania, słuchania i pisania. Nie wiem, co się stało, ale najprawdopodobniej wystąpiły jakieś problemy techniczne, bo słuchanie dokończyliśmy na lekcji następnego dnia. Dla mnie najtrudniejsza była gramatyka, jednak myślę, że cały test był przystępny dla każdego ucznia. Co prawda, mieliśmy do dyspozycji całe dwie lekcje, a większość piszących oddała sprawdzian po około godzinie, co mnie martwiło, bo oddałem jako jeden z ostatnich.
Dzień drugi: Humanistyczna rozprawka.
Emocje po pierwszym dniu jeszcze nie opadły, a już nazajutrz przyszło nam zmierzyć się z językiem polskim. Diagnoza z polskiego miała idealną maturalną formę. Pierwsza część składała się z dwóch tekstów, do których było po 8 pytań. Polecenia były różne – od jednokrotnego wyboru do napisania streszczenia tekstu, co sprawiło mi największy kłopot. Na końcu mogliśmy wybrać, co chcemy pisać: rozprawkę albo interpretację wiersza Wisławy Szymborskiej „Allegro ma non troppo”. Tutaj nie mogę powiedzieć, że wyróżniłem się z tłumu, bo wybrałem rozważanie problemu „Czy życiem człowieka rządzi przypadek?” w rozprawce. Obowiązywał nas jednak warunek. Musieliśmy się odnieść do przynajmniej jednej lektury omówionej w tym roku na lekcjach.
Dzień trzeci: Trójkąty, kwadraty i inne parabole.
Matematyka to przedmiot, który wymagał od nas najwięcej. Pierwsze klasy pisały przez dwie lekcje, gdy drugie potrzebowały już trzech. Pewniakiem na diagnozach są zawsze funkcje kwadratowe. Nie inaczej było w tym roku. Ponadto autor sprawdzianu zadbał, by nie zabrakło zadań z każdego działu przerobionego w tym roku. Test składał się z pytań zamkniętych i otwartych, ale trudniejsze były polecenia, na które wymagano pełnych odpowiedzi, bo klucze są bardzo wymagające. Podczas rozwiązywania diagnozy pomocna okazała się karta wzorów, która niejednokrotnie ratowała z opresji.
Na koniec każdego testu nauczyciele chodzili między ławkami i zbierali to, co każdy z nas stworzył. Tak uczniowie skończyli swój udział w tym przedsięwzięciu. Teraz czas na sprawdzających. Myślę, że nie mają łatwiejszego zadania niż my, bo w kilka godzin dostali od każdego ucznia pracę do oceny, a niejednokrotnie stres sprawia, że pisma nie należą do najpiękniejszych.
W ten sposób minęły trzy dni. Dziwi mnie fakt, iż większość uczniów nie wyraża się sceptycznie o takich podsumowaniach roku. Najwidoczniej wiedzą, że „małe matury” pomogą im później w zdaniu prawdziwych egzaminów dojrzałości. Według mnie diagnozy są bardzo przydatne, bo pomagają w przezwyciężaniu stresu, uczą nas, jak zaplanować sobie czas oraz jak rozwiązywać zadania typu maturalnego.
tekst: Mikołaj Zapotoczny, kl. Ia
foto: pani Jadwiga Sulima, Anna Głąb, kl. Ia