Nazywam się Damian Panońko. Jestem absolwentem Liceum Ogólnokształcącego im. Władysława Jagiełły w Ząbkowicach Śląskich. |
Nazywam się Damian Panońko. Jestem absolwentem Liceum Ogólnokształcącego im. Władysława Jagiełły w Ząbkowicach Śląskich. Od razu ostrzegam: jest to kolejne wspomnienie rocznika ’97. Ale do rzeczy.
Jak poprzedni publikujący swoje „wypociny” na stronie naszego Liceum, uczyłem się na profilu biologiczno-chemicznym pod czujnym okiem pani Anety Szaczkowskiej oraz pod mniej czujnym okiem pani Barbary Mianowskiej. Nie mogę zapomnieć o pani Ewie ¯uk, gdyż męczyła mnie nauką najbardziej, ale o tym będzie później.
Początek
Historia większości licealistów zaczyna się podobnie, a dokładniej zaczynała (jak nie wiecie, co mam na myśli, poczytajcie o reformie edukacji w najbliższych latach). Jest zakończenie 3. roku gimnazjum i wszyscy zastanawiają się, co mają ze sobą zrobić. Teoretycznie miałem trzy opcje: liceum, technikum lub zawodówka. W praktyce była tylko jedna. Więc zabrałem papiery i poszedłem z podaniem o przyjęcie do liceum. To był najtrudniejszy wybór mojego życia: biol.-chem. czy mat.-inf. Wpisałem oba i powiedziałem sobie: „Niech los zadecyduje…” I tak znalazłem się na pod skrzydłami pani Szaczkowskiej.
Klasa I
Pierwszego dnia nie pamiętam zbyt dobrze. Dużo stresu, nowi ludzie, nowa szkoła. To wszystko złożyło się na moją małą amnezję. Wiem tyle, że jedynymi osobami, z którymi rozmawiałem, byli absolwenci Gimnazjum w Budzowie (tak, nie jestem z Ząbkowic). Przez kolejne dni starałem się poznawać ludzi. Szkoła organizowała nam zajęcia integracyjne itd., ale, według mnie, nie dawało to upragnionych rezultatów. Wydaje mi się, że każda grupa musi sama „dojrzeć” do zintegrowania się.
Pierwsza klasa minęła dość szybko. To chyba dlatego, że mój mózg usunął jakimś sposobem większość wspomnień z tego okresu. Potrafię przypomnieć sobie tylko uczucia.
Klasa II
W tym roku zdałem sobie sprawę, że rozszerzenie z biologii i chemii to nie był dobry pomysł. Przez gimnazjum przyzwyczaiłem się do nieuczenia się, a pierwsza klasa liceum utrzymała mnie w tym przekonaniu jeszcze bardziej. W drugiej klasie zdałem sobie sprawę, że mam przerąbane. Nauka biologii była dla mnie katorgą. Za każdym razem, kiedy siadałem przy książce i próbowałem się uczyć, mózg mówił: „UCZ SIÊ, BO CIÊ ZAPYTA!”, natomiast serce matematyka z powołania tłumaczyło: „Jest 26 osób w klasie. Pani Szaczkowska pyta zwykle 2-3 osoby, więc jest szansa 1/9, że padnie akurat na ciebie”. I wtedy odpuszczałem, dawałem się ponieść internetowi oraz graniu ze znajomymi online. Niestety, jak na następny dzień się okazywało, los mi nie sprzyjał. Nasza wychowawczyni po kilku pierwszych zajęciach spostrzegła, że się nie uczę i zaczęły się wzmożone „naloty”. Całe szczęście po poprzednich lekcjach coś mi w głowie zostawało i mogłem improwizować. Zwykle kończyło się dwóją.
W szczytowej formie potrafiłem zdobyć nawet trójkę, ale to rzadko się zdarzało. Innym problemem w tej klasie była matematyka rozszerzona. Niby to rozumiałem, ale nie ćwiczyłem zadań tak, jak mówiła pani ¯uk i wszystko mi z głowy wylatywało. Kiedy szedłem do tablicy, zostawało to szybko wychwycone i karane (najczęściej jedynką).
Ten rok był chyba najciekawszy, oczywiście ze względu na wycieczkę do Francji. Bardzo dobrze wspominam tych kilka dni. Chyba najlepsze dni mojego życia.
Klasa III
Tu zaczął się horror. Wszyscy nauczyciele straszyli maturami, a ja zastanawiałem się, co mam ze sobą zrobić. Było jeszcze gorzej niż przez pierwsze 2 lata, a kumulacja nastąpiła po studniówce. Każdy nauczyciel robił powtórzenia, a najgorsze było to, że część pojęć z biologii czy chemii słyszałem pierwszy raz. Ten rok minął bardzo szybko, szczególnie pierwszy semestr, kiedy większość uczniów mówiła, że jest jeszcze dużo czasu. Nie, jeden rok na naukę do matury to nie jest dużo czasu, więc wybijcie sobie z głowy myśl, że nauczycie się jakiegoś przedmiotu w jeden semestr. Wracając do tematu, po studniówce większość zdała sobie sprawę, że mamy tylko 100 dni na przygotowanie do rozszerzeń. Z reguły uczniowie nie wybierali ich dużo. Zwykle 2 lub 3 rozszerzenia. Na moje nieszczęście byłem inny. Wziąłem ich pięć (proszę nie powtarzajcie mojego błędu). Wiedząc, że mam już mało czasu, zacząłem robić zadania. Próbowałem ogarnąć najpierw chemię i biologię, ale nie szło to jak po maśle. Później zwróciłem się w stronę mojej jedynej odwzajemnionej miłości, do MATMY. To już było lepsze, ale kiedy nie pamięta się podstawowych wzorów, ciężko jest się uczyć.
MATURA!!!
W końcu nadeszła APOKALIPSA. Wszyscy siedzieliśmy w stresie i czekaliśmy na rozdanie testów. Nikt nie był pewny tego, co tam napisał. W trakcie pisania egzaminów można było podzielić maturzystów na trzy grupy. Pierwsza grupa to ci, którzy coś umieli i pisali jak najszybciej, żeby nie zabrakło im czasu. Drudzy improwizowali. Ostatnia grupa próbowała coś bezskutecznie przypomnieć sobie z lekcji.
Koniec końców większość zdała i poszła na studia, część od razu do pracy, a inni… Nawet nie wiem, co się z nimi stało.
Podsumowanie
Myślę, że liceum było najlepszym, jak dotychczas, okresem w moim życiu. Bardzo dobrze wspominam wycieczki, szczególnie Francję, Karpacz już trochę mniej, ale nie napiszę dlaczego (to sprawa osobista). Co do studiów, to obudziłem się z podaniem pod koniec rekrutacji. Całkowicie nie miałem pojęcia, co mam zrobić. W grę wchodziła Politechnika Wrocławska, ale znajomy namówił mnie na Uniwersytet Ekonomiczny i nie żałuję. Aktualnie studiuję Finanse i Rachunkowość, ale na innym wydziale niż Arek Wawrzyniak. Bardzo mi się tu podoba i wciągam się coraz bardziej w ekonomię. W skrócie: to, co się teraz dzieje, jest całkowicie nieplanowane, wszystko wyszło samo i cieszę się, że jest tak, a nie inaczej.
Foto: prywatne archiwum Autora